Konkurs fotograficzny „Made in PRL” – wyróżnienia

Dziergane swetry, suknie, spódnice, wełniane kamizelki, własnoręcznie wykonana biżuteria i barwne ubranka dziecięce, których nie miał nikt inny!

Każda z prac przesłanych na konkurs fotograficzny „Made in PRL” opowiadała własną historię i zasłużyła na docenienie. Autorzy podzielili się z nami niezwykłymi wspomnieniami. Poniżej prezentujemy opis i fotografię laureatek wyróżnień.

Wyróżnienie — Maria Kulesza


Przedstawiam mój artystyczny sweter z wełny kowarskiej. Na zdjęciu, które pochodzi z 1984 roku, jest jeszcze niedokończony, zachwyca jednak ciepłą tonacja barw i precyzyjnym (wręcz żmudnym) wykonaniem.

W roku następnym sweter zyskał czarne rękawy i wykończenie pod szyją. Tworzyłam go popołudniami i wieczorami, słuchając Trójki – głownie dyskografii (Rolling Stonesów, Beatlesów, Pink Floydów…) – lub nagrań z płyt i kaset. Dźwięki muzyki wplatały się w nitki wełny…

W rezultacie powstał bardzo ciepły sweter – kilim, w którym można było śmiało wyjść nawet na mróz.

Maria Kulesza

PS. Zdjęcie zostało wykonane aparatem Zenit 11 na błonie FUJICOLOR dostępnej w kilku miejscach we Wrocławiu, m.in. u fotografa przy ul. Świdnickiej.


Wyróżnienie — Elżbieta Targońska


Zdjęcie nr 1 — Piąte urodziny Kasi

Wykonane we Wrocławiu w kwietniu 1984 r. Moje córki Kasia i Ola szykują się do napoczęcia tortu urodzinowego. Obie są w sukienkach uszytych przeze mnie. Z grubsza posługiwałam się szablonami (wykrojami z Burdy), ale ograniczone możliwości, a nade wszystko ilość tkanin (pochodziły ze starych sukienek babć lub moich) zmuszały do improwizacji. Stąd pojawiały się wstawki, swoiste patchworki, obszycia, aksamitki… w rezultacie trochę Mondriana mamy na sukience jubilatki.


Zdjęcie nr 2 — Scena kanapowa

Zdjęcie z roku 1983, Wrocław, osiedle Żerniki Stare. Czas braków wszelakich i czas inwencji oraz rękodzielnictwa. Z włóczek kowarskich robiłam mnóstwo rzeczy, by ubrać rodzinę, ale też wyglądać nieco mniej sztampowo niż otoczenie.
Ola – dziewczynka po lewej grająca na ZX-Spectrum – nosi sweter w tzw. wzór norweski, wykonany przeze mnie, czyli jej mamę, Kasia (w środku) nosi sweter „fabryczny”, natomiast ja (po prawej) jestem w trakcie dziergania swetra dla męża. Żadna minuta nie mogła być bezproduktywna 😉


Zdjęcie nr 3 — Dama się jest i już!

Rok 1981 – Wrocław Żerniki, a na fotografii moja córka Kasia w sukience uszytej przeze mnie ze spódnicy jej babci, apaszka przewiązana dla dodania szyku (wiadomo – damy tak mają), a kreację dopełnia torebeczka z Cepelii. Taki czas frymuśnych kreacji wyczarowanych z niewiadomo czego.

Elżbieta Targońska


Wyróżnienie — Alina Więckiewicz


Historia jest prosta, oto nasza rodzinka: Alina Więckiewicz i Bogdan Wiśniewski z naszą córeczką Olą, na ul. Powstańców Śląskich 22 przed budynkiem ówczesnej PWST, rok 1983.

Stan wojenny i strajki spowodowały wyż demograficzny, czego dziełem była nasza Ola, która później studiowała (tak jak i ja) na wydziale lalkarskim. Studia w szkole teatralnej były fascynujące, a z dzieckiem to jazda bez trzymanki. Kupowanie ubrań było sportem wyczynowym, olimpijskim, a ja byłam po szkole plastycznej i uznałam, że wszystko co się, da uszyję, wydziergam, pomaluję . Tak też i na tej fotografii, ja prezentuję modę chodnikową: spódnica sztruksowa uszyta starą maszyną babci „Singer”, kamizelka wydziergana z kawałków sprutej wełny z czapek, szalików i sweterków ze strychu, skarpety zrobione na drutach, koszyk wiklinowy zamiast torebki. Tata Oli (inżynier) w stroju roboczym z przydziału z Chłodni, w której pracował: koszula flanelowa w kratę, spodnie ogrodniczki, buty z Otmętu malowane farbkami. Nasza Ola w gatkach uszytych ze starych dżinsów Elpo, z naszywkami, koszulka z ręcznie naszywaną aplikacją. Widać przez gatki krzywą pieluchę tetrową…

Strój męski dopełnia fryzura obcinana, a raczej utrzymywana w jako takim ładzie przeze mnie, broda to skutek permanentnego braku żyletek, moja fryzura była przez całe studia na „Ewę Bem”.

Ten styl ubierania pozostał nam do dziś, zmieniają się tylko materiały, włosy stały się białe, ale pamięć tamtych szalonych intensywnych czasów zostawiła w nas cudowne wspomnienia i przyjaciół, których mamy do dziś.

Alina Więckiewicz

PS. Autorem zdjęcia jest nieżyjący już portier z PWST pan Boguś, naszym aparatem.


Wyróżnienie — Teresa Żubrowska


Łososiowa sukienka

Lato 1989 roku to był czas przygotowań do mojego ślubu. Wśród różnych spraw rozmyślałam oczywiście w co i jak się ubrać (oraz za jakie pieniądze).

Sukienkę do ślubu kościelnego odkupiłam od koleżanki z pracy, pozostawała jeszcze kwestia zdobycia kreacji na ślub cywilny. Bardziej fikuśne stroje w sklepach sporo kosztowały, a poza tym bardzo chciałam założyć coś innego, coś stworzonego wedle własnego projektu. Jakiś czas wcześniej ukończyłam szkołę dziewiarską, interesowałam się też krawiectwem i sama szyłam sobie proste ubrania na maszynie Łucznik 723, która zresztą służy mi do dziś. Ale nie czułam się jeszcze na siłach, żeby samodzielnie wykroić i uszyć sukienkę na tak ważne wydarzenie.

Szczęśliwym trafem Wiesia – koleżanka, z którą mieszkałam na stancji w Ostrołęce – była krawcową. Szyła ubrania dla koleżanek, obszywała siebie i dwójkę swoich dzieci. I Wiesia stwierdziła, że z przyjemnością uszyje mi sukienkę w ramach prezentu ślubnego. Miałam jedynie dostarczyć jej materiał i projekt.

Fason wymyśliłam sama, pozostało uzgodnić z krawcową, czy mój pomysł jest wykonalny. Zaprojektowałam sobie sukienkę zapinaną na oblekane guziki, z dwiema szerokimi falbanami na dole. Z obniżoną talią, bo akurat takie były wtedy w modzie. Kupiłam zwiewną, delikatnie połyskującą tkaninę w łososiowym kolorze, i można było zabrać się do pracy. Sukienka powstała w domu przy ul. Kasprowicza na osiedlu Stacja w Ostrołęce, gdzie mieszkałyśmy razem z Wiesią. A ponieważ zajmowałyśmy sąsiadujące ze sobą pokoje, przymiarki i poprawki można było robić na bieżąco.

Ślub odbył się w październiku 1989, później tę sukienkę zdarzyło mi się jeszcze raz czy dwa razy włożyć na inne uroczyste okazje. A Wiesia krótko potem wyjechała do Stanów Zjednoczonych i tam chyba ułożyła sobie życie. Sukienka pozostała.

Na zdjęciu wisi w dawnym pokoju najstarszej córki, która gromadzi elementy garderoby i inne artefakty sprzed lat. A widoczny obok zielony dywanik-makatka też pochodzi jeszcze z moich lat panieńskich.

Teresa Żubrowska


Wyróżnienie — Joanna Dziubek


To musiał być październik 1988 roku. Musiał, bo rodzina poszła do fotografa w drugie urodziny Najmłodszej.

Dowodem na to jest inne zdjęcie, na którym stoi tandetny tort ze sklejki z wetkniętymi weń dwiema świeczkami, a obok na wielkim pluszowym psie siedzi Najmłodsza ubrana w ten sam wykwintny dresik. Zadawała nim prawdziwego szyku, a jej wyniosła mina zdaje się sugerować, że była tego w pełni świadoma.

Mama już nie pamięta, skąd się wziął ten dres – czy sprzedał jej go ktoś, kto często podróżował do Berlina Zachodniego, czy był kolejnym podarunkiem po starszej kuzynce lub córce jakiejś znajomej, czy może jednak udało się go kupić w sklepie. Mama pamięta za to, że był z bardzo dobrej jakości bawełny – mięciutki, aksamitny w dotyku, niemal z czułością otulał delikatne ciałko Najmłodszej.

Starsza zastanawia się dziś, jak Mama mogła pozwolić na to, żeby jej dziecko nosiło okulary w tak koszmarnych oprawkach. Wielkie, białe, z subtelnym czerwonym cieniowaniem na górnej krawędzi zupełnie nie pasowały do drobnej buzi Starszej. Mama odpowiada, że usiłowała wyperswadować córce ten wybór – bezskutecznie. „Uparłaś się. Miały być te i żadne inne. No to ci je kupiłam” – mówi.

Starsza do dziś szuka w sklepach rzeczy, które jak raz nie są w modzie. Nosi wściekle czerwone swetry, gdy na topie jest butelkowa zieleń, ciemne fiolety i wyblakłe brązy – bo w czerwonym wyjątkowo jej do twarzy, czego nie można powiedzieć o niebieskim, a taki właśnie kolor ma sweter, w którym przyszła trzydzieści pięć lat temu do fotograficznego atelier. Sweter był wydziergany przez Mamę z gryzącej trochę wełny. Starsza go nie lubiła, ale to nie były czasy, gdy można było wybrzydzać i przebierać w opcjach.

To były czasy, w których mama dużo dziergała i szyła na maszynie. Uczyła się tego sama, z pomocą dwóch szwagierek. Jedna z nich uszyła Mamie tę bordową sukienkę z efektownym szalem. Kolory na zdjęciu już wyblakły, ale wciąż można jeszcze dostrzec deseń pantery na tkaninie. Modna plastikowa bransoletka też była w jakimś odcieniu bordo.

Tato bardzo długo nosił spodnie wyłącznie z materiału, starannie zaprasowane na kant. Pierwsze dżinsy niechętnie założył dopiero kilka dobrych lat później. Do pamiątkowego zdjęcia wystroił się w obowiązkową koszulę i sweter, który żona przywiozła mu z Węgier. „Ale nie z targowiska!” – zastrzega Mama, która na tamtą wycieczkę pojechała wyłącznie pod warunkiem, że nikt nie będzie od niej oczekiwał handlowania czymkolwiek. Sweter mężowi kupiła w sklepie, ale targowania się nie uniknęła. Pewna Węgierka przez kilka dni nagabywała ją w hotelu, aż Mama zgodziła się sprzedać jej inny sweter, w którym przyjechała do Budapesztu. Za pieniądze z tego handlu kupiła pierwszy w życiu stanik marki Triumph. Mówi, że nigdy więcej żadna bielizna nie leżała na niej tak dobrze…

Joanna Dziubek

print